Suplementy diety pod lupą NIK. Czy wiesz co jesz?
W okresie zimowym jedna z bliskich mi osób kupiła dla swojego dziecka witaminki. A żeby chętniej je jadło, to były w postaci żelków czy innych landrynek. Pierwsza rzecz jaką zrobiłam (zawsze to robię!), to przeczytałam skład. I ręce mi opadły… Zawartość cudownego suplementu, który ma podnieść odporność i rozprawić się z nadchodzącą wówczas zimą wyglądała następująco:
*jako że zdjęcia są słabej jakości, tu zamieszczam LINK do strony producenta z danymi z opakowania.
I mimo, że producent zapewnia, iż po zjedzeniu 2 żelków dostarczymy do organizmu prawie 100% niezbędnych składników odżywczych w postaci różnorakich witamin, rodzą się wątpliwości co do jakości i przyswajalności tego, co nam oferuje.
Zabawiłam się w matematyka, by udowodnić absurdalność takiego zakupu… Aby zjeść komplet witamin, dziecko dziennie potrzebuje pochłonąć 2 żelki, każdy o masie 5 g (250g = 50 żelków). Biorąc pod uwagę skład tego specyfiku, zdecydowaną większość stanowią różnorakie substancje słodzące. Może na wyrost, ale zakładam, że to co najmniej 80-90% masy całego cukierka. Innymi słowy oznacza to, że każdy żelek to prawie łyżeczka cukru! Średnia cena opakowania to 12-18 zł, czyli zjedzenie dwóch żelków kosztuje nas ok. 50-70 groszy dziennie. Proponuję zatem jednego dnia jabłuszko, drugiego mandarynki, trzeciego kiwi, czwartego banana, w sezonie truskawki, maliny, jagody… I bardziej ekonomicznie dla kieszeni i zdrowiej dla organizmu!
Na przedniej etykiecie były dodatkowe napisy: „Codzienny zestaw 11 witamin, selenu oraz rutyny” oraz „Żelki multiwitaminowe o smaku owocowym”. Ze składu wynika, że ten smak owocowy, to tylko aromaty… Zapomnieli jednak dodać (i podejrzewam, że to nie tylko ten producent), że razem z tym zestawem dzieci przyjmują też prawie 2 łyżeczki cukru!!! A co gorsza, to pewnie nie jedyne łakocie w diecie najmłodszych… Wiemy, że cukier jest raczej taką substancją, którą uwielbiają bakterie, grzyby, wirusy… One kochają taplać się w cukrze, to idealne środowisko dla ich rozwoju! Nie trzeba być naukowcem aby stwierdzić, że pomieszanie witamin z cukrem nijak wpływa na podniesienie naszej odporności i na przyswojenie składników odżywczych… I więcej z tego szkody niż pożytku…
Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, aby w zdrowej diecie cukier wolny (dodany) stanowił mniej niż 10% dziennego zapotrzebowania kalorycznego. Jedna łyżeczka cukru (i to wcale nie czubata!) to ok. 5 gramów, czyli 20 kcal. Zakładając średnie zapotrzebowanie energetyczne na poziomie 2000 kcal dla osoby dorosłej, oznacza to, że 10 łyżeczek cukru dziennie możemy dopuścić w naszym jadłospisie. A że małe dzieci tej energii potrzebują ciut mniej, to i cukru nie należy im dosypywać…
Dalsze zalecenia WHO mówią o tym, że zmniejszenie ilości wolnych cukrów w diecie do poziomu poniżej 5% dziennego zapotrzebowania kalorycznego może przynieść dodatkowe korzyści zdrowotne.
Co sprawiło, że ja także, po dość długim czasie wzięłam temat suplementów pod lupę…? Ten cukrowo-witaminowy wstęp może być mylący (ale nie mogłam tych żelków pozostawić bez echa), bo główną przyczyną są ogłoszone w ostatnim tygodniu wnioski po przeprowadzonej kontroli NIK, obejmującej rynek suplementów… I to wywołało mnie do tablicy, aby choć trochę zmierzyć się z tematem…
Czy wiemy co w ogóle zażywamy i jak łatwo dajemy wciągnąć się w marketing?
Ja wiem. Bo nie łykam żadnych syntetycznych tabletek* i tym samym nie wzruszają mnie wybiegi reklamowe zachęcające do wywalenia pieniędzy w błoto. Jednak rynek suplementów się rozrasta, wchłaniając w siebie pokaźne części naszych pensji. Żeby nie było wątpliwości: nie życzę nikomu bankructwa i upadku firmy, jedynie życzę sobie i innym, abyśmy nie byli na każdym kroku oszukiwani. I życzę wzrostu świadomości i bardziej asertywnych postaw.
Kontrola przeprowadzona przez NIK odsłoniła to, o czym wielu Polaków nawet nie zdawało sobie sprawy. Mianowicie: że wszyscy robią nas w bambuko, bo nie ma odpowiednich regulacji prawnych dotyczących kontroli rynku suplementów, więc mogą nam wcisnąć każdy kit, gdyż wielkie (błędne) koło naszej administracji i tak sobie nie radzi z tym, aby temat ogarnąć. Mówiąc w ogromnym skrócie: jeśli chcesz wprowadzić na rynek jakiś nowy suplement, wystarczy, że zgłosisz ten zamiar Głównej Inspekcji Sanitarnej, deklarując jedynie jego skład. I możesz być pewny, że nikt nie skontroluje, czy Twoja deklaracja jest zgodna z rzeczywistością, bo nie ma na to ani czasu, ani środków ani narzędzi…
Badania laboratoryjne suplementów diety (…) wykazały, że wiele suplementów nie wykazuje cech deklarowanych przez producentów, a zdarzają się też po prostu szkodliwe dla zdrowia. W sprzedaży (…) obok rzetelnych preparatów znajdowały się suplementy diety zafałszowane zawierające np. bakterie chorobotwórcze, substancje zakazane z listy psychoaktywnych, czy stymulanty podobne strukturalnie do amfetaminy, czyli działające jak narkotyki. NIK zwraca także uwagę na problem oszukańczych praktyk, jakie stosują producenci i dystrybutorzy, którzy – kreując popyt – reklamują nierzadko suplementy jako równoważne produktom leczniczym.
Co gorsze, wielu Polaków traktuje suplementy na równi z lekami (szczególnie tymi dostępnymi bez recepty). Oznacza to, że nie tylko jesteśmy absolutnie nieświadomi (ani nie powiedzieć >głupi<) tego, co się nam wciska, ale także nie traktujemy swojego zdrowia i życia poważnie.
Większość ludzi nie wie, że…
suplement diety nie leczy. Suplement diety może uzupełnić niezbilansowaną dietę.
Podsumowanie kontroli znajdziecie o TU. Pełny raport jest dostępny do pobrania na stronie NIK, tuż pod podsumowaniu kontroli.
Niestety sama nie mam wielkiego wpływu na to by zmienić kształt różnych ustaw, w celu zapewnienia nam bezpieczeństwa. To co mogę zrobić, to tylko uczyć i uświadamiać, że nie wszystko złoto co się świeci… Że warto wybierać naturalne produkty w celu urozmaicenia swojej dietym choćby tylko dlatego, że witaminy i minerały w nich zawarte są lepiej przyswajalne niż syntetyczne mieszanki… Rozumiem, że rynek jest tak rozpędzony, że trudno go teraz skutecznie zatrzymać, bo każdy liczy zyski. Producenci – ile zarobią, a rząd – ile wpłynie z podatków – nie tylko od producentów, ale i od nas – konsumentów. Wiem, że aby państwo było w stanie się utrzymać potrzebuje także i konsumpcji… ale nie kosztem naszego zdrowia i życia. Gdyby zadbali o naszą zdrowotną świadomość, to wydatki na fundusz zdrowia mogłyby być zdecydowanie niższe… Boli mnie nieuczciwość. Mam nadzieję, że kiedyś kwestia suplementów będzie skutecznie uregulowana, aby nie każdy mógł wprowadzić do sprzedaży cokolwiek, co nazwie suplementem, choć wartość takiego produktu pozosatwi wiele do życzenia…
Prezes NIK Krzysztof Kwiatkowski, zgodnie z ustawą o Najwyższej Izbie Kontroli zdjął tajemnicę kontrolerską dotyczącą wykazu suplementów diety, które nie powinny być wprowadzone do sprzedaży – listę znajdziesz klikając w poniższy link:
lista 38 suplementów, które NIE POWINNY być wprowadzone do sprzedaży
Nie ukrywam, że większość nazw zupełnie nic mi nie mówi, no może poza Plusssz!, który w czasach mojego dzieciństwa był dość popularny. Nawet nie chce mi się myśleć, że przebadane dokładnie preparaty to tylko wierzchołek góry lodowej, o którą nie rozbiją się koncerny farmaceutyczne i producenci suplementów, ale my rozbijemy swoje zdrowie. Ja do tej listy dodam jeszcze wszystkie preparaty zawierajace cukier czy syrop glukozow0-fruktozowy. I lista raz-dwa się wydłuża.
Drodzy czytelnicy! Tak jak czytacie wszystkie wpisy, czytajcie także składy produktów, które kupujecie – i to nie tylko suplementów!
Po raz kolejny zachęcam: jeśli jesteście w stanie poświęcić 10 minut na porównywanie różnych suplementów i cudownych środków w aptece czy drogerii, to wykorzystajcie ten czas, idźcie do zieleniaka i k
upcie paprykę, sałatę czy pomidora… Kupcie jakiekolwiek świeże warzywo. Wróćcie do domu, porządnie je wyszorujcie i zjedzcie ze smakiem. A Wasze organizmy na pewno z czasem podziękują!
*jedyne „suplementy”, które przyjmuję to zielony jęczmień i chlorella GreenWays, jednak nazywamy je roboczo suplementami, po prawodawstwo nie stworzyło jeszcze terminu „zielona żywność”, a to właśnie tym jest… Bo czy alga albo trawa jest suplementem…?
źródło: www.nik.gov.pl
foto: pixabay.com