Blog, Olejki eteryczne, Olejki od A do Z

Róża na wyciągnięcie ręki.

Pozyskanie olejku różanego to nie jest prosta sprawa. Kwiaty są zbierane ręcznie wcześnie rano i destylowane tego samego dnia – dzięki temu można wydobyć większą ilość olejku z delikatnych płatków. Różę pozyskujemy w Bułgarii – to idealne miejsce, pod katem klimatu, gleby, by ją tam uprawiać. Nasza destylarnia – Terra Roza działa od 2020 roku i jest rozszerzeniem działalności destylarni Esseterre. Więcej o tym jak doTERRA wspiera odbudowę Bułgarii możecie przeczytać o tutaj (klik). Też tam byłam, w tej naszej destylarni. Wizyta ta zmieniła mocno moje postrzeganie tego biznesu, tego jak ogromny mamy wpływ na świat. Oczy tych ludzi, w których są łzy wdzięczności. Nie da się tego zapomnieć. Nawet nie chcę zapominać, bo w chwilach zwątpienia, gdy już nic mi się nie chce i wszystko jest do d*py, to te wspomnienia dodają mi energii jak mało kto i co!

Zbiory płatków róży w Bułgarii, w Dolinie Róż.

Po co mi róża?

Kwiaty mają to do siebie, że korzystnie wpływają na nasz układ hormonalny. Aromatyczne związki sprawiają, że gospodarka hormonalna się wyrównuje, czego efekty widzimy i w ciele i w duchu. Zadaniem róży jest wsparcie organizmu w produkcji konkretnego hormonu: serotoniny, czyli hormonu szczęścia oraz dopaminy (choć tu lepszy jest jaśmin). W ciągu ostatnich dwóch lat, to właśnie ten olejek, choć absolutnie mnie jest moim zapachowym faworytem, towarzyszył mi codziennie, stawiając do pionu. 

Stopy i serce

Zdarza Ci się, że budzisz się rano i nic nie gra? Nie pomagają afirmacje, modlitwy, nie możesz znaleźć pozytywnego nastawiania, lista Twoich sukcesów nie robi na Tobie wrażenia i tylko w głowie jest: i po co to wszystko? Jeśli nie, to cieszę się i gratuluję! Ale jeśli jednak, to mogę powiedzieć: doskonale Cię rozumiem. I jeśli jesteś otwarta na szukanie rozwiązań, szczególnie tych naturalnych, może zechcesz poznać jak w takich sytuacjach, a raczej w tej przewlekłej sytuacji „a po co to wszystko?” wspierałam się m.in. różą właśnie.

Brałam różany rollon i rollon Balance przejeżdżałam nimi po podeszwie każdej stopy, po czym delikatnie wmasowywałam. Stopy po lustro naszego organizmu, więc miałam 100% pewności, że za ich pośrednictwem olejki trafią tam gdzie trzeba, a ja nie muszę za bardzo analizować. Później brałam buteleczkę czystej róży, zbierałam odrobinę olejku z zakraplacza i nanosiłam w okolice serca. Nie, nie było mi szkoda. Nie ma lepszej inwestycji niż inwestycja w siebie, w swoje zdrowie, szczęście. Szkoda to by było, gdyby olejki stały na półce i się marnowały.

I czujesz, że zaczyna wszystko topnieć

By mieć efekty potrzeba czasu i systematyczności. Jak we wszystkim. Robiłam tak, bo przeczytałam mnóstwo doświadczeń innych osób, które zmagały się poczuciem bezsensu, mnóstwo badań i artykułów o tym jak wyjść z czarnej d*py, właśnie stosując naturalne produkty. Pierwsze tygodnie to była walka, bo miałam od zawsze totalny odrzut do zapachu róży, a tu, w takim stężeniu – maskara. Ale po kilku tygodniach zaczęłam czuć, że jest lepiej. Coś zaczęło we mnie topnieć. Najpierw zapachowo – a to był kluczowy pierwszy sygnał poprawy. Czyli dałam sobie zielone światło, że mogę dalej rozpracowywać co mnie tak uwiera. A później było widać, mozolnie, ślimakowato, jak z miesiąca na miesiąc jest mi po prostu lepiej. W połączeniu z terapią i TerraZyme (bo jednak jelita są bardzo istotne w całym zdrowieniu psycho-fzycznym), zaczynam stawać na nogi. Gospodarka hormonalna się wyrównuje, wszystko jest przewidywalne jak kiedyś, miesiączka przestaje zaskakiwać, że to już, skóra twarzy nie przypomina nastoletniej eksplozji hormonów. I pojawia się ten błysk w oku.


Balsam różany

i moje z nim doświadczenia.

Nigdy nie lubiłam kremów, szczególnie na dłoniach, bo czułam, że wszystko mi się wyślizguje z rąk, brudzi, tłuści… A ja ciągle coś piszę, wertuję, przelewam olejki, tworzę i jak tu z takimi upaćkanymi łapkami pracować.

To było 4 lata temu, gdy pierwszy raz go kupiłam, bo wiecie – muszę przetestować i mieć własną opinię, zanim komukolwiek coś polecę. Sceptycyzm był duży i z niechęcią się posmarowałam. Wtedy mój wstręt do róży był jeszcze większy niż teraz, więc to naprawdę było poświęcenie.

I pierwsze zaskoczenie:

prawie nie czułam go na sobie. Lekki jak piórko. Więc od razu myśl: to pewnie nie będzie jakichś efektów. Nie wiem skąd takie założenie, ale tak było. I tu drugie zaskoczenie: te dłonie są naprawdę gładkie i po kilku użyciach czuć, że nie są tak suche.
Ostatnio z wielkim zamiłowaniem grzebię w ziemi, oczywiście bez rękawiczek. Możecie się domyślać, że skóra jest po takiej sesji jak papier ścierny. I to jest moment, gdy nałożę odrobinę kremu i nie czuć tej ogródkowej szorstkości.

Natura jest o wiele mądrzejsza od nas i tak tworzy świat roślin, abyśmy mogli z niego z pożytkiem korzystać. I tu zasługą działania tego balsamu jest zdecydowanie olejek różany, o którego właściwościach już wiecie.

I na sam koniec…

jeszcze jedna ważna rzecz dotycząca tego produktu: pieniądze ze sprzedaży tego kremu przekazywane są na rzecz dōTERRA Healing Hands™! To wspaniała fundacja, dzięki której możemy robić jeszcze więcej dobra na świecie! W moim kochany Otwocku działamy z dwoma projektami, w których wspiera nas właśnie Healing Hands! Bajka!

Czy jesteście gotowe na to, aby w maju zainwestować w podwójne dobro? Dla siebie i dla świata? Ja zdecydowanie tak! I nie tylko w maju!